Mam nadzieje, że stwierdzenie, które zaraz padnie, a ktore opiera sie wyłącznie na jednostkowym doświadczeniu piszącej, nie zostanie poczytane jako przejaw megalomanii tejże, ale (uwaga! wreszcie przechodzę do rzeczy): Z czym kojarzy statystyczny Polak niemiecką kuchnie? Bier, Wurst und Kartoffeln (piwo, kiełbasa i ziemniaki). Listę ewentualnie uzupełniać mogą precle i zasmażana kapusta. O ile w przypadku piwa dyskusję można uznać za zbędną;), to z kiełbaskami sprawa nie jest już taka prosta. Jestem w Dusseldorfie już prawie 2 miesiące, a kiełbaskę jadłam tylko raz - na pikniku firmowym. Bo też kiełbaski to takie piknikowo-fastfoodowe jedzenie i myślę, że Niemcy nie wypadają pod względem ich spożycia lepiej niż Polacy w sezonie grillowym...
Ziemniak w Niemczech nie jest, jak w Polsce, traktowany po macoszemu - jako dodatek do schaboszczaka;) W Dusseldorfie widziałam go osadzonego w bardzo dobrych rolach pierwszoplanowych - moja ulubiona to chyba gorący, pieczony w mundurku Offenkartoffel z obowiązkową kwaśną śmietaną lub twarożkiem i w towarzystwie rozmaitych dodatków.
Precle - owszem - występują, ale w porównaniu z Bawarią, jakby ich nie było. Sa za to francuskie rogaliki - croissants. Problemy z poprawnym wymowieniem ich nazwy wywołują we mnie falę żalu, że nigdy nie podjęłam się nauki francuskiego;) Mimo wszystko wiadomo, o co mi chodzi i zawsze dostaję swojego rogalika, a dla tej przyjemności jestem nawet w stanie znieść opinię nieuka;) Rogaliki występują w kilkunastu wariantach w każdej piekarni - mniam... Jeśli wrócę do kraju parę kilo cięższa, przynajmniej będę wiedziała dlaczego:D
W Dusseldorfie knajp z niemiecką kuchnią jeszcze nie widziałam. A knajp, barów, restauracji i innych kuchni zbiorowego rażenia tu nie brakuje. Spokojnie można zjeść lunch u Hiszpanów, Wlochów, w knajpie libańskiej czy u Chińczyka (nasz ulubiony chińczyk: Chop Chop, zwany przez nas kuchnią pełną niespodzianek, bo nigdy nie masz pewności, że dostaniesz to, co zamówiłeś). Sushi, wok i co tam sobie jeszcze wymyślicie. Natomiast sznycla z kapustą widzialam tylko raz - w budce przy Obstmarkt (ryneczku owocowo-warzywnym)...
Rdzennie niemiecki lunch jadłam tu tylko raz - i to przez przypadek. Podczas wizyty Rodziców wybraliśmy się do Aachen (Akwizgranu) i tam właśnie zamówione trochę w ciemno Schinkencośtam okazały się plastrami bardzo decent salcesonu, któremu towarzyszyły smażone talarki ziemniaków i dip/sos smietanowo-majonezowy z cebulka. Obiad-bomba kaloryczna. Nic dziwnego, że kelner próbował postawić ten przykład kuchni regionalnej przed Tatą, mi zamiast tego podając pieczeń z warzywami;D
To może przejdźmy do deseru;) Na zdjęciu obok wystawa sklepu z piernikami w Aachen - pierniki są jedną z atrakcji tego uroczego miasta.
Tematyka deserów pozostaje dla mnie ciągle niezbadana - budynie i galaretki z firmowej kantyny nie są chyba reprezentatywną próbą;). Jedno jest pewne: z rzeczy słodkich polecamy... żelki Haribo:) I czekoladę RittersSport;) I jedno, i drugie w oszałamiającej liczbie wariantów:D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz