'Das Leben is fur die, die es geniessen...' 'Życie jest dla tych, którzy potrafią się nim cieszyć..."

środa, 29 sierpnia 2007

Happy world of Haribo

Po dłuższej przerwie spowodowanej sezonem wizyt i odwiedzin, powracam do radosnej twórczości. Na początek lekki temat: niemiecka kuchnia;)

Mam nadzieje, że stwierdzenie, które zaraz padnie, a ktore opiera sie wyłącznie na jednostkowym doświadczeniu piszącej, nie zostanie poczytane jako przejaw megalomanii tejże, ale (uwaga! wreszcie przechodzę do rzeczy): Z czym kojarzy statystyczny Polak niemiecką kuchnie? Bier, Wurst und Kartoffeln (piwo, kiełbasa i ziemniaki). Listę ewentualnie uzupełniać mogą precle i zasmażana kapusta. O ile w przypadku piwa dyskusję można uznać za zbędną;), to z kiełbaskami sprawa nie jest już taka prosta. Jestem w Dusseldorfie już prawie 2 miesiące, a kiełbaskę jadłam tylko raz - na pikniku firmowym. Bo też kiełbaski to takie piknikowo-fastfoodowe jedzenie i myślę, że Niemcy nie wypadają pod względem ich spożycia lepiej niż Polacy w sezonie grillowym...
Ziemniak w Niemczech nie jest, jak w Polsce, traktowany po macoszemu - jako dodatek do schaboszczaka;) W Dusseldorfie widziałam go osadzonego w bardzo dobrych rolach pierwszoplanowych - moja ulubiona to chyba gorący, pieczony w mundurku Offenkartoffel z obowiązkową kwaśną śmietaną lub twarożkiem i w towarzystwie rozmaitych dodatków.

Precle - owszem - występują, ale w porównaniu z Bawarią, jakby ich nie było. Sa za to francuskie rogaliki - croissants. Problemy z poprawnym wymowieniem ich nazwy wywołują we mnie falę żalu, że nigdy nie podjęłam się nauki francuskiego;) Mimo wszystko wiadomo, o co mi chodzi i zawsze dostaję swojego rogalika, a dla tej przyjemności jestem nawet w stanie znieść opinię nieuka;) Rogaliki występują w kilkunastu wariantach w każdej piekarni - mniam... Jeśli wrócę do kraju parę kilo cięższa, przynajmniej będę wiedziała dlaczego:D
W Dusseldorfie knajp z niemiecką kuchnią jeszcze nie widziałam. A knajp, barów, restauracji i innych kuchni zbiorowego rażenia tu nie brakuje. Spokojnie można zjeść lunch u Hiszpanów, Wlochów, w knajpie libańskiej czy u Chińczyka (nasz ulubiony chińczyk: Chop Chop, zwany przez nas kuchnią pełną niespodzianek, bo nigdy nie masz pewności, że dostaniesz to, co zamówiłeś). Sushi, wok i co tam sobie jeszcze wymyślicie. Natomiast sznycla z kapustą widzialam tylko raz - w budce przy Obstmarkt (ryneczku owocowo-warzywnym)...
Rdzennie niemiecki lunch jadłam tu tylko raz - i to przez przypadek. Podczas wizyty Rodziców wybraliśmy się do Aachen (Akwizgranu) i tam właśnie zamówione trochę w ciemno Schinkencośtam okazały się plastrami bardzo decent salcesonu, któremu towarzyszyły smażone talarki ziemniaków i dip/sos smietanowo-majonezowy z cebulka. Obiad-bomba kaloryczna. Nic dziwnego, że kelner próbował postawić ten przykład kuchni regionalnej przed Tatą, mi zamiast tego podając pieczeń z warzywami;D

To może przejdźmy do deseru;) Na zdjęciu obok wystawa sklepu z piernikami w Aachen - pierniki są jedną z atrakcji tego uroczego miasta.
Tematyka deserów pozostaje dla mnie ciągle niezbadana - budynie i galaretki z firmowej kantyny nie są chyba reprezentatywną próbą;).
Jedno jest pewne: z rzeczy słodkich polecamy... żelki Haribo:) I czekoladę RittersSport;) I jedno, i drugie w oszałamiającej liczbie wariantów:D





wtorek, 7 sierpnia 2007

Niemieckie media

Kryzys rządu w Polce musi być naprawdę poważny, skoro wspomina o tym nawet Reinische Post. I to na piątej stronie!;) Reinische Post bardziej przypomina Życie Przemyskie niż Rzeczpospolitą, więc prędzej na pierwszą stronę trafi pożar lokalnej stodoły (byle duży) niż jakiekolwiek wydarzenia zagraniczne mniejsze niż atak na WTC. Zatem koalicja (jeszcze) rządząca musiała się naprawdę postarać...;)

Swoją ścieżką, każdy lokals, który dowiaduje się, że jestem z Polski, ma tylko jedno skojarzenie. Nie, nie Jan Paweł II. Wałęsa jest też już vorbei. Odzew na hasło "Ich komme aus Polen" brzmi: "Aaaa! Kaczynski!", ewentualnie "Kaczoren!" Za każdym razem muszę się tlumaczyć, że to nie był mój wybór...;)

Jedna z tutejszych ogólnokrajowych telewizji - Pro7 - nadaje właśnie relację ze ślubu swojej prezenterki, ichniejszej gwiazki, która wychodzi za mąż za dziedzica największej niemieckiej sieci piekarni - młodego Kampsa. Przez ostatnie 3 miesiące widzowie co tydzien mogli śledzić przygotowania do ślubu, "Wymarzonego ślubu Gulcans"... Wielkie show, para roku, ślub roku ... żenua.

W Spieglu brak relacji na temat obu tych wydarzeń - ani o początku końca polskiego rządu, ani o weselu Gulcans... normalnie nie ma co czytać;)

niedziela, 5 sierpnia 2007

Uwaga, uwaga! teraz posty będą już na bieżąco:D

Kolejny weekend dobiega końca i jakoś nie mogę w sobie znależć entuzjazmu na myśl o jutrzejszym poniedziałku. Eh...Weekend rozpoczęłam na sportowo - dzięki prywatnemu dostępowi do sieci (yupi!) udało mi się ustalić, że 15 minut piechotą od domu mam całkiem przyzwoity basen. Trochę oldschoolowy (kabiny do przebierania - wchodzisz z jedej strony ubrany, wychodzisz z drugiej tez ubrany, ale mniej ;) ), krótki i woda ciepłą jak zupa (wcale nie marudzę!), ale wystarczający jak na moje potrzeby. W poczuciu, że zrobiłam coś dobrego dla mojego organizmu, padłam na twarz tuż po powrocie...

Wczoraj zrobiłam sobie wycieczkę do sąsiedniej miejscowości, gdzie położony jest zameczek o mało wyrafinowanej nazwie - Schloss Burg (czyli Zamek Warowny). Oczywiście, nie obyło się bez przygód. Kiedy wysiadłam na dworcu w Solinge-Mitte z jedynej mapy miasta mogłam dowiedziec się, jak trafć do poczty głównej, urzędu skarbowego i na basen, w żaden jednak sposób nie mogłam ustalić, 'którędy na zamek, mocium panie?". Widocznie turyści do Sollingen przyjeżdżają na pocztę... Postanowiłam iść za tłumem, bo przecież tlum nie może się mylić. Zasada ta generalnie jest prawdziwa, przy jednym tylko założeniu: że pragnienia tłumu sa zgodne z Twoimi... W tym wypadku nie byly i tym sposobem trafiłam na główną ulicę handlową miasta Sollingen i tamtejszy jarmark/krimes. Z obiektów wyglądających na zabytkowe znalazłam raptem jeden kościół. Zamknięty zresztą. Już mialam się poddać, kiedy zobaczyłam nadjeżdzający z naprzeciwka autobus z napisem 'Burg'. Znów miałam więcej szczęścia niż rozumu:D

Zanim dotarłam na miejsce, czekała mnie jeszcze jedna atrakcja: kolejka linowa, którą można wjechać na zamek. Postanowiłam być dzielna i wjechać (dla niezorientowanych: mam lęk wysokości) wyciągiem. Bylo warto, a widok wynagradzał ewentualne stresy;) Na samym zamku obywały się właśnie dni z gatunku "życie na zamku w średniowieczu", więc po komnatach szwendali się weseli panowie w zbrojach i dziewoje z kołowrotkami - miłe urozmaicenie. Wycieczka była super, bo zamek jest świetnie zachowany, a mieszczące się w nim muzeum ma naprawdę dobrze przygotowaną ekspozycję - interesującą i "niemuzealną".

Dzionek zakończyłam w kawiarni przy jednej z moich ulubionych fontann w Duss, zwaną przeze mnie "Fontanna pod zalanym aniołkiem" - jednym z jej głównych jest cherubinek z trąbką, po którym spływa woda. Jedna rzecz mnie wczoraj zastanowiła - płeć aniołka. Bo choć z racji swej profesji (zawod: cherubin) i typowo męskiego zarysu szczęki, ww powinien być płci meskiej, braki anatomiczne ww podważają tę teorię.

Dzisiejszy dzień spędziłam bardziej leniwie, ale także turystycznie. Tym razem wybrałam się do Keiserwerth, czyli na obrzeża Duss, gdzie znajdują się ruiny dawnego grodu. Miasteczko jest bardzo malownicze -coś w stylu Kazimierza nad Wisłą, tyle że nad Renem:) Super miejsce na niedzielne popołudnie.








Dusseldorf Weekly No 4 - mail 01.08

Jak dobrze pójdzie, jutro bedzie wielki dzien - gdzies miedzy 8-16 przyjda magicy z Deutsche Telekom podłączyc internet. Mam nadzieje, ze nie będzie z tym wiekszego klopotu, bo chyba sie im popłacze... Choć kolega (Niemiec z Hamburga) twierdzi, że tu płaczem się nic nie zdziała, trzeba wrzeszczeć. Mam braki w edukacji - nie umiem wymyślać ludziom po niemiecku...;)

Udało mi sie zidentyfikowac sasiadkę, u ktorej listonosz zostawil paczkę z modemem i nawet udalo mi się dogadać z nią w sprawie magicznej skrzynki z podpięciami telefonicznymi dla całej kamienicy, więc możemy mowic o sukcesie.


Sukces numer dwa: zainstalowalam zawartość paczki. Fakt, instrukcja byla łopatologiczna: włóż ŻÓŁTY kabelek do SZAREJ dziury w Twoim komputerze, a drugi koniec wetknij w gniazdko w ścianie (obrazek). Koncówek nie dalo sie pomylić:D Teraz juzż wiem, po co uczylam się nazw kolorów po niemiecku;)

Stwierdzając, że instalacja sie udała, troche sie pospieszylam - 'oprogramowanie nie jest wspierane przez język mojego systemu',czyli polski). Pytalam Rosjanina - 'jego komputer też nie wspieral tego badziewia, ale badziewie działa' (cytat w wolnym tłumaczeniu).


Cóż, teraz wszystko w rękach magików z DT...

Dusseldorf Weekly 3 i 1/2 - mail z 29.07

Na początek dobra wiadomość dla miłośników kotów: w Dusseldorfie koty jednak występują i mają się dobrze. Wiedziałam w końcu przedstawiciela tego gatunku na barbeque u koleżanki – wyglądało na to, ze jedyną rzeczą, jaka mu przeszkadza w kociej szczęśliwości jest dzwoneczek, który Ktoś przywiązał mu do obróżki.

Zrobiłam sobie dziś malą wycieczkę do tzw. Mediahafen, czyli nowoczesnej części miasta, w której zlokalizowane są biura m.in tutejszej telewizji. Jest to punkt obowiązkowy każdej wycieczki, z dwoch powodów:
1. Rheinturm – czyli wieża widokowa, będąca znakiem rozpoznawczym dla miasta. Na szczycie jest też bardzo poshy restauracja, która obraca się o ileś tam stopni w ciągu godziny. Dla zakręconych w sam raz:)
2. Budynki Gehry'ego – dwa powykrzywiane budynki (na zdjęciu), pokazywane we wszystkich przewodnikach po mieście.
Wszystko wskazuje na to, że nie jestem target grupą wycieczek do Mediahafen, bo szczerze mówiąc nic mnie tam nie powaliło. Może zrzucmy to na karb pogody pod psem (w języku lokalsów: Hundewetter) i fakt, że nie wjechałam na wieżę (bo widoczność była słaba – przynajmniej tej wersji się trzymajmy)

Człowiek o wyglądzie podstarzałego hippisa, który siedzi przy stoliku obok ma torbę z sentencją „Menschensein heisst lesen" – Człowieczeństwo oznacza czytanie. Ładne. Zwłaszcza, ze tym razem drogowskaz idzie drogą, którą wskazuje – Hippis pogrążony jest w lekturze….

Przy okazji wycieczki do Mediahafen odkryłam chyba mój ulubiony sklep. Przy Citadellastrasse, przy której znajdują się m.in. antykwariaty, znalazłam uroczy sklepik z bizuterią, torebkami i innymi babeczkowymi skarbami. Co zabawne, gdy weszłam do środka, okazało się, że wlaścicielka niefrasobliwie wyszła zostawiając sklep na pastwe klientek;) Po dobrych 20 minutach jakis mężczyzna zajrzał przez okno wystawowe i zwijając się ze śmiechu zaczął nawoływać właścicielkę, żeby zaczęłą pilnować swojego biznesu. Zabawne.

Do miłych miejsc zaliczyłabym jeszcze sklep z cukierkami „Tante Emma" („Ciocia Emma" – co za właściwa nazwa!) oraz Chocolaterie – czyli, bez owijania w bawełnę – sklep z czekoladą. Nie jest może tak urokliwy jak jego szwajcarskie odpowiedniki, ale mimo wszystko lubie do niego zaglądać.

Nie wiem, czy już wspominałam, ale tutaj każdy Neudusseldorfer/in dostaje taki zestaw powitalny. W pudełku przypominającym pudełko na pizzę znajduje się mini mapa miasta, informacje o komunikacji miejskiej, wskazówki jak zarejestrowac gosposie (to nie zart!) oraz kupon, który w informacji turystycznej może za 5 euro wymienić na specjalny zestaw zniżek.
Dziś zdołałam wreszcie dotrzec do informacji turystycznej w godzinach jej urzędowania i odebrałam swoje znizki. Obejmują przede wszystkim zniżki do muzeow, jakaś przejażdżkę Renem, ale również 1-2 tygodniowe prenumeraty gazet. No, to będę miala co czytac:D i

Dusseldorf Weekly No 3 - mail z 25.07


W poniedzialek dowiedzialam sie, że projekt, o ktorym myślalam, że bedziemy go implementować w grudniu, w ostatecznosci w listopadzie, musi byc zrobiony w październiku. To oznacza, ze muszę byc gotowa ze wszystkim na koniec sierpnia i lepiej, żeby nic się nie wykrzaczylo, bo grupa testowa jest "spora". Jak widac, czasem i Niemcy maja ułańska fantazję...;) taaa....

Z ciekawostek: zakończył sie wielki Kirmes. W dużym uproszczeniu to taki tutejszy jarmark z wesolym miasteczkiem, namiotami najważniejszych lokalnych browarów, strzelnicami, piernikowymi sercami i watą cukrową. Mimo, ze opis brzmi w stylu "wsi spokojna, wsi wesola", to jest calkiem mila impreza, ktora wieczorami ściąga nad Ren pół Dusseldorfu. Wszystko - jak to w Niemczech - jest odpowiednio przygotowane. Funkcjonowanie komunikacji miejskiej zostaje zmodyfikowane tak, żeby każdy mógl się dostarczyc na miejsce szybko i bezproblemowo (nie da sie, naprawde nie da się zgubić). Kirmes jest rozstawiony na specjalnej łące po drugiej stronie Renu (wieczorem piekny widok na starówke), ludzie krażą i - co za niespodzianka! - popijaja piwo.

Zabawnie bylo po 10 latach znów trafić do wesołego miasteczka. Taki powrót do dzieciństwa:) Choć gdzie w Polsce 10 lat temu byly takie lunaparki z wszystkimi tymi wirowkami i wytrzęsaczami wnętrzności;) Przy okazji odkrylam moja nową (kulinarna) milość - prażone i kandyzowane migdały:) mniam:) na sama myśl się rozmarzylam...

Poza tym wszystko ok, moze tylko pogoda troche wariuje - wczoraj bylo zimno i lało jak z cebra, dzis jest slonecznie i ok. 25 stopni...

Wszystko wskazuje na to, ze od 2 sierpnia bede miala intenet w mieszkaniu. Ciekawostka: caly dzien musze spedzic w domu czekajac na techników z Deutsche Telekom, aż przyjdą i zainstalują... nie mozna umowic sie na godzine, przyjdzie gdzies miedzy 9-16. Niemcy...

sobota, 4 sierpnia 2007

Dusseldorf Weekly No 2 - mail z 17.07

Jak widac siedziba firmy w samym centrum miasta ma też tą zaletę, że można sprawdzic prywatną pocztę w kafei tuż za rogiem (nie, tu żubry nie wystepują) w czasie przerwy na lunch. A przy okazji można wypić niesamowitą herbatę miętową - krzaczek mięty upchnięty w wysokiej szklance i zalany wrzątkiem. Rewelacja!

Wczoraj dowiodlam, że odkurzanie mieszkania może mieć dodatkowe plusy (poza poczuciem dobrze spelnionego obowiazku i wzgledną czystoscia, rzecz jasna) Przynajmniej odkurzanie pod lozkiem:D Wczoraj pod moim (king size) znalazlam prawdziwe skarby - deskę do prasowania i suszarke do prania:D W zyciu sie nie spodziewałam, że tak sie uciesze na widok deski do prasowania:D Dla niezorientowanych: brak tychze sprzetów był ostatnio jednym z bardziej uciazliwych elementów zycia codziennego.

W biurze zmieniło sie tyle, że przez ostatnie dni jestem odcieta od swiata (mail, internet) i nawet nie moge zalogowac sie na komputer. To wszystko jest skutkiem tego, że polski IT team odciąl mi wszystkie dostepy i wysłal na tzw. Limbus (nie mylic z Nimbusem 2000), czyli specjalny serwer i tym sposobem pograzylam sie w korporacyjnym niebycie;) Dzis rano niemiecki team juz mnie sciagnal z Limbusa, teraz jednak musze poczekac na dodanie dostepow... Zeby moc robic cokolwiek, ktoś musi mi się zalogować na kompa, stąd czuję się teraz jak pracownik Biedronki - wyjscia do kuchni czy toalety są wysoce limitowane...

Dusseldorf Weekly No 2 - mail z 15.07



Wczoraj odniosłam dwa kolejne sukcesy w temacie "Jak życ i przetrwać w Duss" - mam juz tutejszy numer komorkowy i podpisalam umowe o internet. Wprawdzie jeszcze nie obczailam, dlaczego nie moge wysyłac sms-ów, a dostep do internetu bede miala za jakies 3 tygodnie, ale zawsze cos , zawsze cos...;)

Po porannych sukcesach teleinformatycznych pojechałam na event firmowy - mistrzostwa w piłce nożnej - na stadion treningowy Borussi. Dojechanie tam zajęło mi 1,5 godziny:/ Na miejscu bylam raptem ok. 1 h, wiec moze nie byl to najlepszy pomysl na popoludnie;)

Kiedy szczesliwie dotarlam z powrotem do Duss, poszłam na Schadowstrasse, gdzie właśnie panuje szał wyprzedaży. Na sąsiedniej słynnej "Ko" tez sa wyprzedaże, ale tam tlumow nie widzialam - może nie wypada kupować Gucciego na wyprzedaży?;)
Wyprawa na Schadowstrasse byla świetnym pomyslem. Nie, nic nie kupilam;) Miala za to okazje zobaczyc paradę orkiestr dętych chyba z calego landu - szli i szli, grali, buczeli i w ogole niezły czad. Parada przeszła przez cala starówkę, a na koniec dnia i tak wszyscy trafili na Rheinstrasse. Rheinstr. jest miejsce kultowym w tym mieście - przy niej zlokalizowane są najstrasze puby w miescie, a na samej ulicy stoi tlum i pije piwo. Literalnie tlumy ludzi z kuflami. Wczoraj - ze względu na oprawę muzyczną zapewnioną przez orkiestry dęte - w dodatku tłumy śpiewające ('Hei-li hei-lo' i takie tam). Świetny obrazek, naprawde.


Dziś widzialam orkiestry w Hofgarten - widzocznie doszli już do siebie po wczorajszej imprezie;)

Wieczorem poniosło mnie jeszcze na promenadę nad Renem, gdzie odbywają sie coroczne dni francuskie, ktorym towarzyszy jarmark - mozna kupić/wypić francuskie wina, ciasta i inne dobre rzeczy - teoretycznie przynajmniej - made in France. Przy okazji mialam szanse zobaczyc, jak wrażliwy na popyt jest rynek francuskiego salami w Dusseldorfie - salami, ktore w piątek kosztowało jeszcze 3 euro, w sobote warte bylo już 5. Czy z salami jest jak z winem - im starsze, tym lepsze?;) Generalnie obrazek znow byl ladny - tłumy ludzi szwendających się z kieliszkami z winem... Dusseldorf to musi byc miasto anonimowych alkoholikow...;)

Dziś zrobiłam sobie wycieczkę do Benrath, gdzie znajduje się bardzo ładny pałac letni - coś na kształt polskiego Wilanowa, tyle że z 60 ha parkiem, który jest naprawde przyjemny i dochodzi aż do Renu. Bardzo dobre miejsce na niedzielne popoludnie. Zdjecia nie oddaja jego uroku, ale zalączam dla urozmaicenia.

Z ciekawostek: Niemcy to naród bardzo przyjazny psom. Z psem wchodzi się tu do sklepów z ciuchami i do kościola, a każda porządna kawiarnia ma miskę dla psa na wyposażeniu. Co ciekawe - nie widzialam jeszcze ani jednego kota. Trochę za wcześnie na przykre dla tego gatunku wnioski, ale sprawa wymaga dalszego zbadania;)

Mowiłam juz, że Niemcy do dziwny narod? Oni tu mają Muzeum Historii Urologii - wiem na pewno, bo mieszkam niedaleko. Niewiarygodne! Z drugiej strony, przy takim spożyciu piwa...






Dusseldorf - pierwsze wrażenia, mail z 10.07

Wreszcie dorwałam się do internetu! Wprawdzie jest to najdroższy dostęp do sieci, jaki widziałam (siedzę w Starbucksie), ale to wyjątkowo - Rosjanin, z którym pracuję, już mi powiedział, która knajpa w miescie ma darmowy dostęp do sieci:). Niestety zamykają ją o 20:/

Powoli aklimatyzuje się w nowym miejscu. Mieszkanie jest jasne i przyjemne, mam przy tym troche sportu, bo to 4-te piętro bez windy. Całe szczeście szef wniósł moją walizkę...:) Jest pralka, do szczęścia brakuje mi jeszcze tylko suszarki (brak balkonu). Nie bardzo wiem, gdzie ją kupię - bo żadnych tego typu sklepów jeszcze nie widziałam - ale to nic, coś się wymyśli.

Ludzie w biurze są bardzo mili i chcą mi ułatwić start jak tylko się da. Team jest bardzo międzynarodowy - trójka Niemców, 2 Rosjan i Pakistańczyk. No i teraz ja. Generalnie używałam w biurze juz 3 jezyków obcych. Po pakistansku (?) jeszcze nie mówie, ale kto wie...;)

Dziś zostałam pełnoprawną obywatelką Dusseldorfu - Neuduesseldorferin:) Zameldowałam się (2 godziny w kolejce), tylko po to, by móc załozyc konto i wyrobic sobie tzw. EC Karte, która jest konieczna do załatwienia dostępu do sieci w mieszkaniu (wszystko to wiem od pomocnych Rosjan). Jak dobrze pójdzie, to za 3 tyg. będę miała dostęp jak człowiek. Zresztą prawda jest taka, że tu bez EC Karty człowiek prawie nie istnieje. Tu nawet takie cywilizowane sieci jak Peek&Cloppenburg nie akceptują VISY i MasterCarda... Polska to jednak cudny kraj.

Miasto jest bardzo ładne i klimatem przypomina mi troche Wrocław. Obejrzałam je już pobierznie, a że jako mieszkanka Duss dostaję vouchery na darmowe wstępy do galerii, muzeów etc, bede sie ukulturalniać, ile tylko się da.


Ludzie tu są bardzo pomocni i jesli widzą dziewczę z mapą i miną co najmniej niewyraźną, od razu chcą pomoc. To zmusza mnie do używania niemieckiego na dużą skalę (W zasadzie tylko w biurze używam angielskiego), co najwyżej z góry przepraszam za błędy, bo tych - niestety - ciągle jeszcze robię sporo. Macht nichts;) Jestem z siebie dumna, bo dzisiejsze sukcesy w urzędzie meldunkowym i banku odnioslam po niemiecku:D

Tytułem wstępu

Trzy tygodnie temu przyjechałam do Dusseldorfu. Mimo iż 'w Europie' jesteśmy już jakiś czas, a Niemcy nie są specjalnie odmienni kulturowo, zderzenie z nowym otoczeniem zaowocowało całą masą obserwacji i historyjek, którymi koniecznie musialam się podzielić. Tą nieodpartą potrzebę realizowałam wysyłając długie maile do "krewnych i znajomych".

Teraz jednak, w odpowiedzi na delikatne sugestie Wielkiego Brata i całej rzeszy wiernych czytelników;) postanowiłam wycofać się z konkursu na Spamera Roku:) Teraz spróbuję pobić europosła Czarneckiego, choć zdaję sobie sprawę, że konkurencja tu też jest duża - niejeden chciałby go pobić...

Aby zachować spójność, pierwsze posty będą po prostu kopiami dotychczas wysłanych maili - taka mała retrospekcja. Potem już wszystko zgodnie z regułami gatunku.