Znajomy zapytał mnie ostatnio, czy u mnie wszystko ok - zaniepokoił się brakiem znaków życia na blogu... Śpieszę rozwiać wątpliwości: Żyję:) Ostatnio byłam po prostu w nastroju nieprzysiadalnym i by nie demonstrować mojego wrodzonego optymizmu;), omijałam bloga szerokim łukiem.
Ostatni tydzień był Tygodniem Korporacyjnego Żebraka - większość mojej energii życiowej pochłaniało żebranie i błaganie ludzi, by zrobili dla mnie to, co nalezy do ich obowiązków. Na błaganiu, bo metody siłowe (od tupania nogą i gorącej dyskusji na eskalacji do 'szefów szefów') są w przypadku Niemców często nieskuteczne i kończą się fochem gigantem jednostki, na którą próbuję wywierać presję, a następnie... błaganiem;) : 1. o wybaczenie, 2. o zrobienie tego, do czego teoretycznie daną jednostkę zatrudniono w Jedynym Słusznym Banku. A! i najważniejsze: jeśli juz uda się cokolwiek wyżebrać, to koniecznie trzeba wyrazić swój dziki zachwyt nad wolą współpracy i zaangażowaniem...
W czwartek moja irytacja sięgnęła zenitu za sprawą kolegi z jednego z działów informatycznych. Kolega z technologii przygotowujący makro dla mojego projektu stwierdził, że bedziemy potrzebować nowej wersji X i żebym złozyła Wniosek-O-Nic-Nie-Mówiącej-Nazwie. Tak się składa, że wniosek jest rozpatrywany przez departament, który korzysta z faktu, że mamy freeze przed wprowadzeniem Sytemu-Który-Rozwiąże-Wszystkie-Problemy i killuje wszystkie tego typu oddolne inicjatywy biznesu.
Pytam: po co nam nowa wersja X?
Odpowiedz: 'Nie wiem, ale Hans powiedział, że potrzebujemy.'
Wrrrr....
Wysyłam maila do Hansa z prośbą o krótkie techniczne uzasadnienie do wniosku. W odpowiedzi dostaję 80-stronicowy dokument o charakterze ultratechnicznym, link do zasobów na dyskach sieciowych, do których szare żuczki nie mają dostępu i komentarz: 'Jakbyś miałą jeszcze wątpliwości, to zadzwoń'. Wrrrr.... wrrrr.... Wrrr... Dzwonie do Hansa: 'Hans, naprawde doceniam Twoje poczucie humoru. Rozbawileś mnie do łez..."...
Czasem mam ochotę ich wszystkich powybijać... Czuję się trochę jak na froncie - ciągła walka.
Efekt był taki, że w piątek, po całodziennej wizycie w Berlinie padłam na twarz do łożka i obudziłam się 11 godzin później... Zdjęć z Berlina nie załączam, bo widziałam jedynie lotnisko i dawną fabrykę turbin do łodzi podwodnych, w której mieści się call center:/
Jutro (a w zasadzie dziś) zaczyna się kolejny tydzień działań na froncie, tym razem jednak krótszy o jeden dzień - w środę jest Dzień Zjednoczenia i mamy wolne:) To nastraja optymistycznie. Podobnie jak tęcza, którą widziałam wczoraj. Dobry znak:)